SYN UMIERA NA NASZYCH OCZACH!!! BŁAGAMY POMÓŻCIE…
Nie ma takich słów które mogłyby wyrazić ból po stracie ukochanego dziecka. Adrian odszedł… Pozostanie na zawsze w sercach tych, którzy tak bardzo go kochają i w chwilach spędzonych razem, które nigdy nie zostaną odebrane… Dziękujemy wszystkim za pomoc w jego leczeniu.
Historia Adriana:
Adriana wyrwano nam z rąk już w dniu narodzin. Miał niedotlenienie i został zabrany karetką do pierwszego dużego miasta, w którym w tamtych czasach potrafiono zaradzić temu problemowi. Kompletnie nie wiedzieliśmy co się dzieje. Wydawałoby się, że syn rozwijał się przez kolejne lata tak jak powinien. W 2000r. natomiast całe nasze życie legło w gruzach. Do dziś Adrian stoi nam przed oczami wychudzony i blady z owiniętą bandażami głową. Duże oczy z nadzieją wpatrywały się i wpatrują zawierzając wszystkiemu co powiemy i wszystkiemu co robimy.
Większość właśnie takich obrazów cała rodzina zapamiętała z tamtego okresu. Usłyszeliśmy od lekarzy tylko jedno: „NOWOTWÓR. GUZ NIEOPERACYJNY”. Na kilkuletnim dziecku z trudem stąpającym po ziemi postawiono krzyżyk. Kazano pogodzić się z tym, że z dnia na dzień tak po prostu może go zabraknąć…
Przez te wszystkie lata Adrian tracił wzrok, równowagę, słuch (nie słyszy już na jedno ucho), pojawiły się napady padaczki i wymioty, ale mimo tych wszystkich przeciwności niesamowicie walczył. Starał się żyć tak jakby ta choroba w ogóle go nie dotknęła. Chodził z braćmi do szkoły, zdał maturę, ukończył szkołę policealną i był na etapie szukania pracy pomimo zaświadczenia o znacznej niepełnosprawności. Za odłożone pieniądze zdecydował się nawet zapisać na kurs prawa jazdy, z którego niestety musiał po jakimś czasie zrezygnować ze względu na stan zdrowia.
We wrześniu tego roku choroba postępująca wolno przypomniała o sobie ze zdwojoną siłą… Trafił na SOR gdzie zdiagnozowano wodogłowie. Z wodogłowiem poradzili sobie lokalni neurochirurdzy natomiast w dalszym ciągu pozostawał problem guza, który ciągle rośnie. W Bydgoszczy wykonano biopsję po czym zalecono leczenie onkologiczne. Po przejechaniu setek kilometrów i wykonaniu tysięcy telefonów pojawiła się rodzina (trudno uwierzyć, ale również z Białegostoku), która dała nam nadzieje na wygraną z tą okrutną chorobą.
Nawet dzisiaj, pomimo potężnego osłabienia organizmu niesamowicie walczy. Nie chce dawać po sobie poznać, że ciężko choruje. Ciągle tylko pyta: „Co robimy dalej?”, „Co jeszcze muszę zrobić, żeby wygrać z tą chorobą?” i „Mniej więcej ile to wszystko musi trwać?”. Tak jak my, nie dopuszcza do siebie myśli, że coś mogłoby pójść nie tak. Każda matka i każdy ojciec bez wątpienia się z nami zgodzą, że nie ma większego bólu niż ten, który pojawia się kiedy masz świadomość, że własne dziecko umiera Ci na Twoich oczach, a Ty kompletnie nie masz pojęcia jak temu zaradzić…
Nie ma minuty bez nadziei i wiary w to, że będzie dobrze, ale też nie ma minuty bez strachu, bólu, gniewu i pretensji do samych siebie… Choćbyśmy nie wiem jak się starali- i tak nie będziemy potrafili oddać tego bólu słowami. Oczy syna przepełnione nadzieją dają siłę i motywują do działania. Po prostu nie możemy go zawieść. Stan zdrowia Adriana jest coraz gorszy. Presja czasu jest niesamowita, natomiast wierzymy, że razem nam się uda.
Pełni nadziei przez cały czas:
-rodzice Adriana.
Strona FB Adriana i aktualności:
https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=298698137482469&id=268387750513508