WALKA O ŻYCIE 3-LETNIEJ NICOLI
Nie ma takich słów które mogłyby wyrazić ból po stracie ukochanego dziecka. Nicola odeszła… Pozostanie na zawsze w sercach tych, którzy tak bardzo ją kochają i w chwilach spędzonych razem, które nigdy nie zostaną odebrane…
Historia Nicoli:
Nicola tak nazywa się Moja Córeczka. W kwietniu skończy dopiero 4 latka, a już od roku toczy walkę ze śmiertelnym wrogiem – guzem mózgu.
Moje życie runęło dwa razy – pierwszy raz gdy usłyszałam diagnozę: pamiętam, że krzyczałam tak głośno, że ze strachu zamarł na chwilę cały szpital… drugi raz kilka dni temu gdy usłyszałam, że w Polsce nie ma dla niej już żadnych szans na skuteczne leczenie…
Ostatni rok był największym koszmarem jaki rodzic może przeżyć, ale nauczył mnie jednego – walki. Walki o mój Największy Skarb – Moje Dziecko. Lekarze przekazując mi diagnozę od razu dodali, że guz jest nieoperacyjny, a chemia da jej może 5% szans na przeżycie – „proszę Pani prawda jest taka, że Pani dziecko pożyje jeszcze 6 miesięcy”. Podjęliśmy walkę. I tak Moja Mała Wojowniczka zamiast 6 miesięcy przeżyła kolejnych 12 miesięcy.
Teraz też się nie poddaliśmy, znaleźliśmy klinikę Instituto de Oncología Intervencionista w Monterrey w Meksyku, która ma świetne wyniki w leczeniu tego typu guzów – zgodzili się przyjąć Nicolę! Ale cena jest niewyobrażalnie wysoka – prawie milion złotych – tyle będzie kosztować życie Mojego Dziecka. Nicola jest w tak złym stanie, że nie mogę podjąć żadnej pracy – dzień i noc muszę przy niej czuwać. Tym razem żeby nam się udało POTRZEBUJEMY WAS – LUDZI O WIELKICH SERCACH, KTÓRZY NIE PRZEJDĄ OBOJĘTNIE OBOK NASZEJ HISTORII. Dajcie szanse Mojej Córce aby tak jak jej rówieśnicy mogła w przyszłości grać w klasy, nauczyć się jazdy na rowerze, przeczytać sama swoje ulubione bajki. Dajcie jej szansę, by mogła stawić czołu temu potworowi w jej główce.
Oto Nasza Historia:
Dzień, w którym narodziła się Moja Iskierka był najpiękniejszym dniem w moim życiu. Te wielkie oczy, maleńkie stópki, rączki które kurczowo trzymały się moich palców. Maleńka, nieskazitelna, totalnie bezbronna Istotka znalazła się w moich ramionach. Urodziła się zdrowa dostała dobre noty. Nasze życie toczyło się w najbardziej szczęśliwy sposób – wokół Nicoli i codziennych obowiązków. Kolejne dwa lata nasz dom przepełniał jej piękny i donośny śmiechem, była niezwykle wesołą dziewczynką.
Dlatego gdy zaczęły się zbliżać jej 3 urodziny, a Moja Córeczka stawała się coraz cichsza, smutniejsza i przestały ją cieszyć rzeczy, na które dotychczas skakała ze szczęścia – wiedziałam w sercu, że dzieje się coś złego. Zaczęły nawiedzać ją częste infekcje, bóle głowy, które doprowadzały ją do strasznego płaczu oraz częstych wymiotów. Co chwila pojawiały się kolejne złe objawy, problemy z przełykaniem jedzenia. Chodziliśmy od jednego lekarza do drugiego, a Ci przypisywali nam kolejne leki na wirusy, kolejne badania, które nie wskazywały przyczyn jej stanu i odsyłali do domu, domu w którym Moja Córka każdego kolejnego dnia przeżywała niewyobrażalne bóle – ta Mała Istotka nie miała już nawet siły płakać z bólu, z każdym dniem była coraz słabsza. Straciliśmy tyle czasu przez niewłaściwe diagnozy.
Pewnego dnia Nicola zakrztusiła się jedzeniem w domu. Wylądowaliśmy w szpitalu w bardzo złym staniem. Diagnoza była najgorsza z możliwych: NIEOPERACYJNY GUZ . Rezonans głowy pokazał guza o wielkości 5 centymetrów przy głównej tętnicy. Nigdy w życiu nie bałam się tak bardzo. Moje myśli krążyły wokół pytań, na które nie znałam odpowiedzi, a strach i niewyobrażalna rozpacz przepełniały w całości moje serce – i tak czuję się do dziś za każdym razem gdy budzę się po kilkanaście razy w nocy, by sprawdzić oddech Mojej Najukochańszej Córeczki.
Nasze życie zmieniło się bezpowrotnie. Wszystko przestało mieć znaczenie. Modliłam się o to, by to był po prostu zły sen albo jakaś okropna pomyłka. Jak to możliwe, by tak maleńkie bezbronne dziecko miało umrzeć! I jeszcze ta bezsilność, nie mogłam zrobić nic aby ulżyć jej cierpieniu. Jej stan się pogarszał, doszło ostre wodogłowie, Nicola przestała mówić, przestała jeść, przestała chodzić, nie umiała już nawet samodzielnie siedzieć jej główka latała na wszystkie strony nie potrafiła jej utrzymać. Krzyczała w niewyobrażalny sposób, rzucała się po łóżeczku z bólu, przez co całe jej nóżki i rączki pokrywały ogromne siniaki. Nie potrafiłam na to patrzeć moje serce każdego kolejnego dnia rozrywało się na milion kawałków. Ciągle zadawałam sobie pytanie dlaczego moja mała córeczka musi tak cierpieć? Czym zasłużyła sobie na takie cierpienie?
Przewieziono nas do Centrum Zdrowia Dziecka. Nicola w karetce strasznie płakała, tylko gdy jej śpiewałam i opowiadałam ulubioną bajkę o Czerwonym Kapturku uspokajała się na chwilę. Obiecałam jej wtedy, że zrobię wszystko aby wróciła do zdrowia i o wszystkim zapomniała. Tylko wiara i nadzieja daje mi siłę. Na miejscu zdecydowano, że natychmiast trzeba zrobić zabieg założenia zastawki odprowadzającej płyn mózgowo rdzeniowy, w tamtym momencie kolejne zagrożenie życia stwarzało wodogłowie. Przed blokiem operacyjnym rozpacz i pustka w głowie nie umiałam podjąć żadnych decyzji…
Gdy trafiliśmy na onkologie przeżyłam kolejną tramę. Gdy zobaczyłam te wszystkie smutne małe dzieci bez włosków na głowie miałam wrażenie, że w ich oczach widzę tylko śmierć.. Właśnie wtedy dotarło do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę. Niedługo potem Nicola dostała pierwszy cykl chemioterapii, w jej żyły leciał lek i jednocześnie trucizna, która prócz raka zabijała przy okazji cały jej organizm. Łzy nieustannie spływały po naszych policzkach, bezsenność stała się dla nas codziennością. I tak mijały nam kolejne miesiące. Nicola dostała 10 cykl chemii, która przez wiele godzin leciała kropelkami. Następnie przeszła 6 tygodniową radioterapię gdzie codziennie rano na czczo jechaliśmy karetką na tak zwane światełka bo właśnie tak dzieci na to mówią. Codziennie była usypiana, zakładano jej maskę i zaczynało się napromienianie, widok tego ile musi Moje Dziecko każdego dnia przejść jest straszny do przeżycia.
Ale w końcu przyszły też pierwsze sukcesy. W Grudniu 2017 roku Nicola zaczęła leczenie chemią podtrzymująca bo guz był stabilny, dostała tylko jeden cykl, bo znów przestała chodzić. Nadal jednak gdy jechaliśmy na rezonans Nikola za każdym razem płakała w drodze do szpitala – „Mama ja już nie chce kuj, nie chce opatrunku, nie chce do szpitala!!!”. Potrafiła tak płakać całą drogę i kurczowo trzymać się za miejsce gdzie ma zawsze zakuwaną igłę do podawania chemii oraz innych leków.
Na rok 2018 patrzyliśmy mając w sercu nadzieje Nicola była w lepszej formie, wierzyliśmy, że w końcu wyzdrowieje. 14 stycznia 2018 roku kiedy myśleliśmy, że nowy rok przyniesie nam więcej powodów do radości –rezonans pokazał PROGRESJE GUZA. Doktor kazała nam szukać pomocy zagranicą… Ponieważ jedyne co oni mogą nam zaproponować to chemię, która nie wiadomo na jaki czas zadziała i czy w ogóle pomoże lub ponowne naświetlanie, które wiąże się z groźnymi skutkami ubocznymi nawet martwicą pnia mózgu co może skończyć się śmiercią!
Nasz koszmar rozpoczął się na nowo… Kiedy wszystko już szło w dobrym kierunku Nicola dobrze się czuła, guz reagował na leczenie to znów wszystko runęło…
Czy rok 2018 będzie rokiem, w którym wydarzy się cud a moje dziecko dostanie szansę, by wyzdrowieć? Wierzę, że tak! Nicola potrzebuje Waszej pomocy. Błagam pomożecie mi uratować Moją Córeczkę! Pomóżcie nam rozpocząć leczenie zagranicą. To nasza jedyna nadzieja. Niesienie pomocy potrzebującym to największa cnota człowieka. Wierzę, że dobro wraca do dawcy z podwójną siłą!