POKONAĆ RAKA I ŻYĆ DLA MOICH CÓREK…
Monika- silna kobieta walcząca z nowotworem, żona i mama dwóch wspaniałych córek: Weroniki lat 9 i Leny lat 6.Wspólnie z mężem prowadzimy małe gospodarstwo rolne, z którego dochody są niewielkie. Dodatkowo mąż pracuje a ja otrzymuję niewielka rentę. Nie stać nas na wiele, a moje leczenie wymaga środków.
Rok 2014 rozpoczął się dla mnie i dla mojej rodziny nie najgorzej- jak zwykle mięliśmy plany, postanowienia oraz marzenia związane z remontem domu. Tak mijał czas, aż nadszedł październik, kiedy to zachorowałam. Odczuwałam straszny ból w kręgosłupie, który promieniował przez całą lewą nogę; udałam się do lekarza rodzinnego, który stwierdził objawy związane z rwą kulszową. Na początku przyjmowałam tabletki przeciwbólowe, ale niestety nie dawały żadnej ulgi. Ból nie ustępował, więc przepisano zastrzyki, które również pomogły tylko na chwilę. Nie było żadnej poprawy, wręcz ból się nasilał; z bólu nie mogłam stanąć na tej bolącej nodze. Koniecznością stało się poruszanie o kulach. Następnym etapem w mojej chorobie było skierowanie na zdjęcie rentgenowskie kręgosłupa, które również nic nie wykazało. Grudzień- i znowu kolejna wizyta u neurologa, po której lekarz stwierdził prawidłowe odruchy. Styczeń 2015- nie wiedząc już, gdzie szukać pomocy, udałam się na wizytę prywatną do ortopedy, który wreszcie skierował moje leczenie na właściwe tory. Ortopeda podejrzewał przepuklinę w kręgosłupie i zlecił wykonanie rezonansu magnetycznego. 19 stycznia 2015 roku zrobiłam rezonans, wyniki były tego samego dnia, diagnoza była straszna….Miałam wrażenie, że to nie może dotyczyć mojej osoby. Duży guz lewego pośladka, wychodzący z kości biodrowej z naciekami na lewy staw krzyżowo-biodrowy i mięśni pośladkowych, 8×4 cm- tak brzmiała diagnoza. Nie mogłam w to uwierzyć, jak to ja i nowotwór złośliwy- to chyba pomyłka. Niestety druga biopsja wykazała, że to MIĘSAK EWINGA SARCOMA. Był na tyle złośliwy, że nie miałam już części kości miednicy- „nowotwór zjadł”.
No i cóż, całe moje zaplanowane i dość dobrze poukładane życie zostało wywrócone do góry nogami. Moje plany, które mięliśmy z mężem poległy, zostały z tyłu, stały się nieważne, błahe, niepotrzebne…Moje myśli bez przerwy krążyły wokół mojej rodziny, co z moimi córkami, które mnie bardzo potrzebują, a ja od nich czerpię siły do życia. Postanowiłam- to dla nich będę walczyć i nie poddam się. W marcu z wielkim zapałem i nadzieją podjęłam leczenie w Centrum Onkologii w Warszawie- chemioterapia i radioterapia. Po trzech kursach chemii zrobiłam PET- chemia działa!!!! Była reakcja na leczenie, aż do lutego 2016 roku miałam przyjeżdżać do Warszawy, po leczeniu tylko na kontrole. Pierwsza wizyta wypadła pomyślnie- nic złego się nie działo. Byłam szczęśliwa, chciało mi się żyć, planować, marzyć, świat nabrał innych barw. Powoli realizowaliśmy nasze zaległe plany, które poszły w zapomnienie podczas leczenia. Niestety nie zdążyliśmy nacieszyć się wszystkim- w czerwcu 2016 kontrolny rezonans, wyniki były niepokojące; choroba progresowa. Po kilu dniach wykonałam jeszcze TK by potwierdzić wynik rezonansu i przeraziłam się. Nie mogłam w to uwierzyć! Wynik się potwierdził-progresja i do tego jeszcze z przerzutami do płuc, aż 12 guzków. Bałam się ale musiałam z tym walczyć- poszłam do lekarza z wynikami i usłyszałam, że może leczenie nie da już żadnego skutku, zaproponowali leczenie paliatywne. Moja głowa pełna była myśli, co z moją rodziną, dziećmi, które tak kocham. W lipcu podano mi chemię; po trzech kursach chemioterapii zrobiłam badanie TK- bałam się odczytać wynik; poprosiłam o to męża. „Chemia działa”- przeczytał, co za ulga. Cały czas żyję nadzieją, że tak będzie dalej, nie poddam się. Siłę do dalszych działań, do walki o każdy kolejny dzień daje mi rodzina, jej wsparcie, miłość- musi być dobrze, nie mogę ich zawieść. Mam dla kogo żyć, zwłaszcza dla moich kochanych córeczek, które kocham nad życie.
Moja Weronika w maju przystąpi do I Komunii Świętej i ja muszę w tym dniu z nią być, muszą mnie mieć przy sobie jak najdłużej- przecież tyle jeszcze muszę im pokazać, nauczyć, powiedzieć…
Moja rodzina, moi przyjaciele, znajomi to dla mnie wielkie wsparcie- oni cały czas mnie wspierają i wierzą we mnie a ja cóż……nie mogę i nie chcę ich zawieść. Będę żyć z nimi i dla nich !!!!
Pomóc Monice można dokonując wpłaty na konto:
Fundacja Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym “Kawałek Nieba”
Bank BZ WBK
31 1090 2835 0000 0001 2173 1374
Tytułem:
“665 pomoc dla Moniki Pachurki”
wpłaty zagraniczne – foreign payments:
PL31109028350000000121731374
swift code: WBKPPLPP
Title: „665 Help for Monika Pachurka”
Aby przekazać 1% podatku dla Moniki:
należy w formularzu PIT wpisać KRS 0000382243
oraz w rubryce ’Informacje uzupełniające – cel szczegółowy 1%’ wpisać “665 pomoc dla Moniki Pachurki”
Monice można też pomóc poprzez wpłatę systemem Przelewy24: