MOJE ŻYCIE TO BARDZO TRUDNA WALKA Z CHOROBAMI
Zwracam się z prośbą o przyznanie mi pomocy pieniężnej, która pomogłaby mi pokryć koszty leczenia. Jestem w trudnej sytuacji materialnej ze względu na mój stan zdrowia. Leczę się od 1992 roku na toczeń rumieniowaty układowy, nadciśnienie tętnicze, niedoczynność tarczycy, jestem po zawale płuca, po histereoktomii, mam zespół antyfosfolipidowy, kłębuszkowe zapalenie nerek, osteopatię odcinka lędźwiowego kręgosłupa, powiększającą się zmianę guzowatą w wątrobie, zwyrodnienie plamki żółtej, zaćmę lewego oka oraz leczę się psychiatrycznie.
Moja historia choroby jest bardzo długa i sięga roku 1987, kiedy to mając 24 lata urodziłam przez cięcie cesarskie bliźniaczki, dwie córeczki. Wówczas po operacji, nie zdjęto mi z brzucha worka z lodem przez kilka godzin od 22:00 do 6:00. Wpadłam wtedy z powodu wychłodzenia organizmu w kryzys termiczny i ledwo mnie uratowali. Po sześciu tygodniach leczenia w szpitalu wróciłam z dziećmi do domu. Przez długi jeszcze czas czułam się bardzo źle. Nikt mi nie powiedział, że nie powinnam zachodzić więcej w ciążę. I tak po pięciu latach zaszłam w ciąże i znów miałam cesarskie cięcie. Podczas operacji okazało się, że nie mam krzepliwości krwi. Cesarka trwała 7 godzin. Toczyli krew, która nie krzepła i tak żeby ratować moje życie wycieli mi macicę. Z wielkim trudem „cudownie” mnie uratowali ale czułam się bardzo źle i przechodziłam wiele kryzysów. Wszystko mnie bolało, tzn. wszystkie stawy, mięśnie, byłam bardzo słaba i nikt nie wiedział co mi jest. Po sześciu tygodniach znów wyszłam do domu z synem, który urodził się w zamartwicy (podniosła mu się na plecach tkanka tłuszczowa ale go z tego wyleczyli). Kazali mi go bacznie obserwować czy będzie się dobrze rozwijał, bo mógł być niedotleniony. Na szczęście ze synem jest wszystko w porządku.
W domu czułam się tragicznie, wszystko mnie coraz bardziej bolało, nie mogłam chodzić, ręce zaciskały się w pięści i nic nie mogłam robić. Chodziłam od lekarza do lekarza. Wszystkie wyniki badań które mi robili były bardzo złe, ale nikt nie potrafił postawić diagnozy co mi jest. Na własną rękę pojechałam z mężem i ze wszystkimi wynikami badań do Krakowa. W Krakowie na ulicy Kopernika w szpitalu zakaźnym przyjął nas doktor Garlicki, który był zdziwiony, że z takimi wynikami jeszcze żyje. Wziął mnie na oddział, opiekowali tam się mną bardzo dobrze i lekarz stwierdził, że muszę mieć operację, ponieważ podejrzewają guza na wątrobie. Była to już moja czwarta operacja. Mając 18 lat miałam jeszcze operację na wyrostek podczas której lekarze mówili mi, że były komplikacje. Przed operacją w Krakowie, już mnie wszędzie na badania czy tomograf wożono mnie, bo nie miałam siły chodzić. Przed operacją miałam też zator płuca i przeżyłam śmierć kliniczną ale lekarze mnie reanimowali i przywrócili do żywych. Po operacji byłam przez tydzień nieprzytomna a profesor Bucki mówił rodzinie, że ze mną jest bardzo źle i nie wie czy przeżyję. Kiedy odzyskałam przytomność powiedzieli mi, że miąższ wątroby jest zdrowy, jest tylko jakaś dziesięciocentymetrowa plama. Obecnie cały prawy płat wątroby jest zajęty i jeszcze się rozrasta. Jest to guzowata zmiana i nieoperacyjna.
Wówczas postawili lekarze diagnozę mojej choroby to jest „toczeń rumieniowaty układowy”. Przewieźli mnie więc z chirurgii na immunologię do Szpitala Uniwersyteckiego na ulicę Skawińską. Leczyli mnie tam na intensywnej terapii przez miesiąc. Bardzo zainteresował się moim przypadkiem profesor Andrzej Szczeklik i to on najbardziej mi pomógł. Po miesiącu zaczęli mnie rehabilitować i uczyć chodzić. Byłam bardzo słaba i bardzo chuda, nie miałam siły na nic, nie potrafiłam się nawet umyć, straciłam częściowo pamięć. Kiedy po kilku tygodniach po raz pierwszy poszłam do toalety byłam bardzo szczęśliwa. Po trzech miesiącach wyszłam do domu i wróciłam do dzieci. Od tamtej pory leczę się w Krakowie. Dojeżdżam ok. 100km. Nie mam dobrego połączenia autobusowego. Nie mogę też jeździć autobusem, ponieważ moje nerki są bardzo uszkodzone. Dojazd wiąże się więc z kosztami, ponieważ musze jechać samochodem i często kogoś prosić o pomoc, ponieważ nie zawsze mąż może mieć wolne. Kiedy mam zaostrzenie choroby muszę być u lekarza nawet dwa razy w miesiącu.
Postać mojej choroby jest bardzo ciężka. Często mam zaostrzenia i muszę brać różne immunosupresyjne leki, sterydy, leki na cholesterol, na osteoporozę, na tarczycę, krzepliwość krwi, na zwyrodnienie plamki żółtej i inne. W roku 2000 podczas zaostrzenia podawano mi chemię w kroplówkach a później w tabletkach Endoxsan przez trzy lata. W roku 2007 podczas zaostrzenia oprócz innych leków włączyli mi CellCept, po którym lepiej się czułam niż po chemii a też po jakimś czasie wyciszył chorobę. Sterydy biorę mniej lub więcej przez 28 lat, uszkadzają one wiele innych rzeczy bo mają wiele działań ubocznych, to też moja osteoporoza się z tym wiąże. Obecnie też mam zaostrzenie choroby i też muszę przyjmować CellCept, Xarelto, Risendros, Polprazol, Acard, Xsartan, Calperos osteo i inne. Rachunki za leki przewyższają mi wysokość mojej renty. Za leki płacę ponad 900zł miesięcznie nie licząc już dojazdów i innych kosztów leczenia. Rentę mam w wysokości 780zł.
Przez 24 lata byłam na całkowitej niezdolności do pracy, czyli w I grupie i miałam nieco wyższą rentę. Obecnie na komisji lekarskiej orzekli, że jestem częściowo nie zdolna do pracy i właśnie mam tylko 780zł. Czyżbym wyzdrowiała ???
Przed chorobą pracowałam umysłowo jako referent w finansach Spółdzielni Spożywców „Społem”. Obecnie czuję się bardzo źle, wszystko mnie boli. Mam bardzo słabą pamięć, nie ogarniam komputera. Nie mogę spać, nie potrafię się skupić, jestem rozbita i ciągle płaczę. Od wielu lat mam też problem z oczami. Zdiagnozowano zwyrodnienie plamki żółtej. W lewym oku mam zaćmę i prawie nic nie widzę ale nie mogę się operować ze względu na aktywną chorobę podstawową to znaczy toczeń. Leczę się też na niedoczynność tarczycy i łykam Eltroxin.
Te wszystkie leki okropnie dużo kosztują. Nie stać mnie na nie. Nie wiem, które wykupić a które nie. Już dawno chciałam przestać się leczyć, ponieważ nie mam już siły na to wszystko i wstyd mi, że przez całe życie wymagam opieki od innych i pomocy, ale dzieci mnie mobilizują i proszą abym się dalej leczyła. Dzieci nie mogą mi pomóc finansowo ponieważ wzięli ogromne kredyty na mieszkania i muszą spłacać wysokie raty. Mój mąż pracuje w ZOZ w Busku-Zdroju na stanowisku palacz-tleniarz i zarabia najniższą krajową. Co prawda to on mi pomaga finansowo i opiekuje się mną najlepiej jak może ale na jego głowie jest cały dom. W tym roku musiał zmienić dach na domu, ponieważ stary i popękany eternit sprawił, że się bardzo lało do domu. Skorzystał więc z pożyczki niskoprocentowej w pracy a teraz musi ją spłacać. Trudno jest nam związać koniec z końcem. Przez trzydzieści lat po ślubie nie byliśmy ani razu na wczasach ani żadnym innym wypoczynku, ponieważ nie było nas na to stać. Bardzo proszę o przychylenie się do mojej prośby i wsparcie mnie finansowo.
Pomóc Teresie można dokonując wpłaty na konto:
Fundacja Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym “Kawałek Nieba”
Santander Bank
31 1090 2835 0000 0001 2173 1374
Tytułem: “2752 pomoc dla Teresy Rakoczy”
wpłaty zagraniczne – foreign payments to help Teresa:
Fundacja Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym Kawalek Nieba
PL31109028350000000121731374
swift code: WBKPPLPP
Santander Bank
Title: „2752 Help for Teresy Rakoczy”
Aby przekazać 1% podatku dla Teresy:
należy w formularzu PIT wpisać KRS 0000382243
oraz w rubryce ’Informacje uzupełniające – cel szczegółowy 1%’ wpisać “2752 pomoc dla Teresy Rakoczy”
Teresie można też pomóc poprzez wpłatę systemem Przelewy24: