BARDZO PILNE! OSTATNIA NADZIEJA DLA 5-LETNIEGO WOJTUSIA!
Nie ma takich słów które mogłyby wyrazić ból po stracie ukochanego dziecka. Wojtuś odszedł… Pozostanie na zawsze w sercach tych, którzy tak bardzo go kochają i w chwilach spędzonych razem, które nigdy nie zostaną odebrane… Dziękujemy wszystkim za pomoc w jego leczeniu.
Historia Wojtusia:
Rok 2019 – lipiec „wryje” się w naszą pamięć już na zawsze. Od paru tygodni trzyletni Wojtuś jakby trochę zeszczuplał, zaczął tracić apetyt. Ale myśleliśmy sobie – to nic, on rośnie, mały „wulkan energii”, cały czas w ruchu i wiecznie na świeżym powietrzu. Rzadko choruje, a nawet jak przytrafi się jakieś przeziębienie, to szybko zwalcza infekcję. Ale przyszedł dzień, kiedy zaniepokoiliśmy się jego dziwnym zachowaniem.
Zaczął dużo spać i uskarżać się na ból brzuszka. Pewnie jakieś zatrucie, przecież w takim wieku nic poważnego się z dzieckiem dziać nie może. Ale intuicja podpowiedziała nam, żeby udać się do najlepszego lekarza pediatry, żeby szybko została postawiona trafna diagnoza. I świat się wali. Podejrzenie guza wątroby.
W trybie pilnym trafiamy do szpitala w Poznaniu, gdzie „odarło” nas z resztek złudzeń. Wątrobiak zarodkowy – guz złośliwy z przerzutami do obu płuc. Stan beznadziejny. Podejmujemy nierówną walkę – rodzice, lekarze i on, mały bohater okrutnej historii. Biopsja, OIOM, stan śpiączki farmakologicznej, podłączono chemię. I czekamy. Czekamy na cud.
Beznamiętne słowa lekarza, że tylko to go uratuje, długo dźwięczą w naszych głowach.
Ale modlitwa pomaga– nasza, naszych przyjaciół, znajomych i osób zupełnie z nami nie związanych. Po tygodniu wracamy na oddział, zaczyna się intensywne leczenie. Chemie za chemią – kolejne cykle, Wojtuś przerażony, w depresji i my rodzice jakby nieobecni, nieogarniający rozumem co się dzieje. Uczymy go jeść, łykać mikstury, uczymy na powrót chodzenia i uśmiechania się mimo bólu. Leczenie daje efekt, guz się zmniejsza w końcu pod koniec listopada 2019 roku jest operowany w Gdańsku przez wybitnego profesora Piotra Czaunderna. Udaje się, operacja się powiodła, przerzuty na płucach także maleją. Zaczynamy odzyskiwać nadzieję i wiarę, że idzie ku dobremu.
Ale po ostatniej chemii, markery nowotworowe, a raczej ich poziom nas nie zadowalają. Zwracamy uwagę lekarzom, ale ich stwierdzenie, że tak może być nas nie uspokaja. Wybuch pandemii i wszystko staje na głowie. Wojtuś ma monitorowany brzuch, ale od zakończenia leczenia nikt nie sprawdza jego płuc. Dopiero podwyższony wskaźnik markerów, zmusza lekarzy do działania i skrupulatnych badań. Z brzuszkiem jest dobrze, ale na płucach tworzą się nowe guzki. Od tego czasu przeszedł pięć operacji na płuca, radioterapię i czeka go kolejna, bo żadna chemia nie pomaga.
Wojtuś w całej tej strasznej chorobie jest bardziej waleczny od nas, swoją pogodą ducha, wiecznym zapale do zabawy i uśmiechem podtrzymuje nas na duchu. Po każdym wycieńczającym cyklu leczenia podnosi się jak legendarny „feniks z popiołów”. Tylko trochę szczuplejszy i jakby oczy coraz bardziej smutne. W tej chwili jesteśmy na bezdrożu. Nie wiemy co nas czeka i co mamy robić.
Zostaliśmy zostawieni sami sobie. Gdyby nie ogromne serce profesora Czauderny i jego heroiczna walka o Wojtusia byłoby bardzo źle.
Jak myślicie Państwo; czy można zważyć matczyną łzę, Czy jest taka miara, która zmierzyłaby cierpienie dziecka? Kiedy dochodzimy do takiego momentu rozpaczy i beznadziei, czując jak rozpada się nasze ciało i myśli na kawałki – nie liczy się nic. Liczy się tylko to, co tu i teraz. Że jeszcze możemy wtulić się w nasze dziecko, wdychając jego zapach i ciepło, że możemy przytulić jego małą rączkę do swojego serca, że możemy uspokoić jego przerażone myśli ulubioną kołysanką. Że po prostu możemy być blisko wszyscy razem. Rodzina. Mama, tata, Wojtuś i półtoraroczny Dominik. Powiedziano kiedyś, że życie jest bezcenne, ale jakże się mylono. Każde życie można wycenić. Wystarczy wejść na dowolną stronę fundacji i przeczytać o tysiącach próśb dotyczących pomocy w zebraniu odpowiednich funduszy na leczenie.
Wcześniej staraliśmy się pomagać, i Wielkiej Orkiestrze i znajomym, którzy byli w potrzebie i nawet dzieciom w szpitalu na onkologii, w której przebywaliśmy, a których rodzice zbierali fundusze na leczenie ratujące życie. Nie przypuszczaliśmy, że będziemy zmuszeni prosić Państwa o pomoc.
Czas tak bardzo pędzi do przodu. My mamy go coraz mniej, stanowczo za mało. I myśl – aby zdążyć z pomocą, aby móc później spojrzeć w oczy własnego dziecka i powiedzieć – „Przepraszam, zrobiłam wszystko co mogłam, a reszta zależy od Boga i odruchu ludzkiego serca”. Błagamy o ratunek dla Wojtusia.
Dzień dobry. Nazywam się Wojtus Wolski. Moja historia jest opisana powyżej. Mam 5,5 roku i wszyscy mówią, że jestem małym wojownikiem. Wcale się tak nie czuję. Chcę być po prostu dzieckiem-zdrowym i szczęśliwym. Chcę, aby moja mama nie płakała juz w nocy, a moj tata doczyscil swoje ręce, bo wciąż sa brudne od smarów-sam jeden musi pracować, żeby wystarczyło nam na chlebek i dla mnie na leczenie. Są wspaniali i bardzo mnie kochają, a ja kocham ich i mojego dwuletniego braciszka jeszcze bardziej.
Czułem się inny, kiedy straciłem włoski, schudłem i zrobiłem się blady. Dzieci odsuwały się ode mnie mówiąc, że jestem chory, że mogą się zarazić. A ja tak bardzo chciałem się z nimi bawić. Moja radość odzyskiwałem wtedy, kiedy trafiałem na oddzial onkologiczny, gdzie dzieci są takie same jak ja. Bez włosów, z wenflonami i stojakami na chemie. Ale tam wszyscy mnie rozumieli, chcieli być ze mną, nawet lekarze i panie pielęgniarki.
Nie chcę zostawiać rodziców samych, nie chcę aby te święta były moimi ostatnimi, nie chcę więcej bólu i złych snów. Chcę żyć i cieszyć się tym co ono przynosi. Chciałbym w przyszłości być dobrym człowiekiem, lekarzem, który leczy chore dzieci albo mechanikiem jak mój tata, który leczy chore auta. Możesz mi to wszystko podarować wpłacając pieniążki na moje leczenie. Mama mówi że zakwalifikowano mnie do leczenia w Stanach Zjednoczonych na najnowocześniejsza terapię, która uratuje moje życie i która może kosztować aż milion złotych. Myślę że w ten sposób uratuje tez życie moich rodziców, bo beze mnie będzie im ogromnie ciężko i pusto. Zostanę tylko wspomnieniem– najgorsza pamiątką, bo wciąż przypominającą mnie-Wojtusia. Pomagając mi moi rodzice mogą korzystać opłacając wyjazdy, kurierów medycznych i tłumaczenie dokumentacji lekarskiej. Każda pomoc nawet poprzez udostępnienie, daje nadzieję na nowe życie, na beztroskie dzieciństwo, na możliwość przeżywania wspólnych świąt i lat. To wszystko możesz jeśli tylko będziesz chciał.
Boga możesz zobaczyć w oczach dziecka, popatrz w moje- on tam jest- czeka na Twój gest, odruch ludzkiego serca.